Żona jednego z oskarżonych o napad na konwojenta odmówiła zeznań, w grudniu mowy końcowe
Przesłuchanie Anny J. w charakterze świadka przed płockim Sądem Rejonowym początkowo miało odbyć się 3 października w formie wideokonferencji. Tak zaplanowano podczas wcześniejszej rozprawy - w sierpniu. Stało się tak, z uwagi na to, że kobieta wcześniej została tymczasowo aresztowana w innej sprawie. Do przesłuchania ostatecznie nie doszło, gdyż w międzyczasie Anna P. została przeniesiona do innego zakładu karnego.
W środę sąd ponownie zarządził przesłuchanie Anny J., również w formie wideokonferencji, której przeprowadzenie uprzednio uzgodniono. Sąd wyjaśnił jednocześnie, że w areszcie śledczym, w którym kobieta aktualnie przebywa, jej zeznaniom będzie przysłuchiwała się biegła psycholog, o co wnosiły strony. Po nawiązaniu połączenia sąd pouczył świadka, że jako osoba najbliższa oskarżonemu, ma prawo do odmowy złożenia zeznań, a następnie spytał Annę J. o jej decyzję. Kobieta oświadczyła, że nie będzie zeznawała, co sąd odnotował, po czym zakończył połączenie z aresztem śledczym.
Sąd zdecydował następnie, że kolejna rozprawa w sprawie odbędzie się 3 grudnia. Zaznaczył przy tym, że proces zbliża się do końca. Ponieważ Anna J. była ostatnim świadkiem w toczącym się postępowaniu, a strony nie wniosły nowych wniosków dowodowych, sąd zaplanował, że na następnej rozprawie - właśnie grudniowej zamknie przewód i odbędą się mowy końcowe. Wtedy też zapadnie decyzja o terminie ogłoszenia wyroku w procesie.
Sąd planował zakończenie procesu jeszcze w sierpniu, jednak w trakcie odbywającej się w tym terminie rozprawy prokurator wniósł o przesłuchanie jako świadke Anny J., czyli żony jednego z dwóch oskarżonych, Andrzeja J. Prokurator argumentował, że w śledztwie prowadzonym aktualnie przez płocką Prokuraturę Rejonową, w ramach którego kobieta została tymczasowo aresztowana, pojawiły się wątki mogące mieć związek ze sprawą, której dotyczy proces.
Wcześniej, gdy Anna J. nie była jeszcze tymczasowo aresztowana, powołała się na przysługujące jej prawo jako żonie oskarżonego, do odmowy złożenia zeznań w charakterze świadka.
Oskarżonymi o napad na konwojenta i kradzież w grudniu 2021 r. w Płocku ponad 2,8 mln zł są 48-letni Andrzej J. i 59-letni Wojciech W., którzy odpowiadają z wolnej stopy. Obaj nie przyznają się do dokonania tego przestępstwa, co oświadczyli jeszcze w grudniu ubiegłego roku, gdy ruszał proces. W środę obaj stawili się na rozprawie.
Według aktu oskarżenia, Andrzej J., 20 grudnia 2021 r. w Płocku wspólnie i w porozumieniu z Wojciechem W. oraz innymi, nieustalonymi dotąd osobami, w ramach podziału ról, przy użyciu paralizatora i gazu łzawiącego, obezwładnił konwojenta, po czym zrabował ponad 2,8 mln zł, pochodzące z utargów różnych firm. Z kolei Wojciech W. odpowiada za to, że działając w zamiarze, aby inne osoby dokonały napadu rabunkowego, kupił 12 października 2021 r. renault lagunę, a 23 listopada 2021 r. renault kangoo, czym miał ułatwić Andrzejowi J. oraz innym nieustalonym osobom popełnienie przestępstwa.
Śledztwo w tej sprawie prowadziła i sporządziła akt oskarżenia Prokuratura Okręgowa w Płocku. Ustaliła m.in., że po napadzie na konwojenta na peryferiach Płocka i kradzieży pieniędzy napastnicy odjechali z miejsce przestępstwa samochodem dostawczym renault kangoo, a kilka ulic dalej porzucili i podpalili to auto. Dwóch podejrzanych zatrzymano w marcu 2022 r. Część zrabowanych pieniędzy odzyskano.
W trakcie śledztwa Andrzej J. twierdził, że w czasie, gdy doszło do napadu przebywał w Hiszpanii, natomiast pieniądze, które zostały znalezione pod podłogą domu na jego działce - 430 tys. zł - ukrył tam przed żoną, przy czym pochodziły one m.in. od jego rodziców. Odnosząc się do banderol od skradzionych banknotów, które także znaleziono na jego posesji, sugerował, że dostęp do działki mogły mieć inne, postronne osoby. Zarzut napadu i rabunku ocenił jako niedorzeczność. Wskazywał, że prowadził działalność gospodarczą, był prezesem kilku spółek, w tym za granicą. „Nie potrzebuję napadać na ludzi” - mówił w śledztwie Andrzej J. Wszystkie te wyjaśnienia, także dotyczące 30-letniej znajomości z Wojciechem W., potwierdził przed sądem, gdy ruszał proces.
Wtedy też Wojciech W. tłumaczył, że przyznaje się jedynie do sprowadzenia samochodów - renault laguny z Warszawy i renault kangoo z Piotrkowa Kujawskiego, w obu przypadkach do Płocka. Zastrzegł przy tym, iż nie miał wówczas świadomości, że będą one wykorzystane do napadu. Mówił, że przewidywał, iż oba auta mogą posłużyć do "przerzutu papierosów". Wyjaśniał, że zakupu samochodów dokonał na zlecenie i za pieniądze dwóch obywateli Ukrainy, których nazwisk nie pamięta.
Miało być to zadośćuczynienie za niespłacony dług, przy czym powodem była też obawa, że odmowa może być niebezpieczna dla niego i jego rodziny. Wojciech W. twierdził też, od tych samych obywateli Ukrainy za „bardzo dobrze wykonane zadanie” - sprowadzenie samochodów - otrzymał potem 30 lub 40 tys. zł z banderolami. Według niego, była to także kwota za „załatwienie czegoś - coś tam było nielegalnego”. Składając te wyjaśnienia Wojciech W. wielokrotnie podkreślał, że od lat jest alkoholikiem. Zapewniał jednocześnie, że zeznaje prawdę.
Według niego, banderole od banknotów znalezione na posesji Andrzeja J., nie pochodziły ze skradzionej gotówki. Wojciech W. tłumaczył na początku procesu, że przez pewien czas mieszkał w domu na działce Andrzeja J. i tam właśnie próbował spalić banderole z banknotów, które otrzymał od obywateli Ukrainy. „Cała ta sytuacja jest przeze mnie” - podkreślał Wojciech W. „Narobiłem po prostu szkody, bo Andrzej, mój kolega - wprawdzie teraz jesteśmy pokłóceni - niewinnie siedział rok” - relacjonował m.in., nawiązując do tymczasowego aresztowania Andrzeja J., od którego następnie odstąpiono, stosując poręczenie majątkowe. (PAP)
mb/ agz/